Zajmie mu to wieki. Zrobi sobie krzywdę. Pobrudzi się, nabałagani, zniszczy, zmarnuje. Jeszcze nie umie, jest za mały. Zaczniemy go uczyć, ale od jutra, dziś musimy już się zbierać do wyjścia/sprzątania/spania… To tylko niektóre z powodów, dla których wyręczamy nasze dzieci.
Rano zawiązujemy im buty, bo nie możemy spóźnić się na autobus. Zamiast prosić o pomoc w gotowaniu, puszczamy bajkę, bo obiad ma być gotowy za 30 minut, a nie za dwie godziny. Ścieranie jajek z sufitu i usuwanie buraczkowych śladów rąk z kanapy też nam się nie uśmiecha, a tak właśnie często kończy się włączanie dzieci do kuchennych spraw. Usuwamy wszelkie przeszkody na drodze raczkującego niemowlaka. Przykłady można mnożyć w nieskończoność. Zazwyczaj wyręczamy nawet nie zdając sobie z tego sprawy, aby ułatwić sobie życie − oszczędzić czas, nerwy, wysiłek. Troska o siebie jest jak bardziej w porządku, chodzi o to, żeby zrównoważyć ułatwianie sobie życia z tym, żeby umożliwiać dzieciom swobodny rozwój przez doświadczanie!
Często wyręczamy, bo chcemy pomóc dziecku, które nie potrafi sobie z czymś poradzić.
Zamiast wesprzeć je w samodzielnym wykonaniu trudnej póki co czynności czy dać parę wskazówek, robimy to sami. Często dzieje się tak z rozpędu – zapominamy, że daną czynność można np. podzielić na etapy i pomóc dziecku tylko w tych najtrudniejszych, pozwalając mu na całkowitą samodzielność w pozostałych.
Jeszcze inaczej sprawy się mają w rodzinach, gdzie rodzice chcą dla swoich dzieci życia niemalże usłanego różami.
Od początku próbują przychylić im nieba i nie narażać na najmniejszy nawet wysiłek, oszczędzić wszelkich trudów. Robią wszystko, co w ich mocy, by ochronić je przed porażkami i niepowodzeniami. Ich dzieci często nie wiedzą, że coś mogłyby zrobić same: ułożyć zabawki na półce, nakryć do stołu, kupić sobie lody. Zdarza się i tak, że nieporadne dzieci wprost spod skrzydeł rodziców wpadają w ręce równie troskliwych i nadopiekuńczych wychowawców i opiekunów w przedszkolach czy szkołach. Podstawowych czynności, takich jak np. samodzielne ubieranie się, sprzątnięcie po śniadaniu czy smarowanie chleba masłem (nie mówiąc już o krojeniu – przecież utną sobie palce albo wykłują oko!) uczą się późno. Czasem dopiero wtedy, gdy spotkają w swoim życiu kogoś, kto zbuntuje się przeciw ich nieporadności. Tym kimś nierzadko okazuje się narzeczona lub współlokator na studiach!
Czym zatem grozi częste wyręczanie dziecka?
Po pierwsze – i najważniejsze – brakiem samodzielności. A dzieci niesamodzielne z wielu powodów mają w życiu trudniej.
Są narażone na wyśmiewanie przez rówieśników, wymagają dodatkowej pomocy, o którą nie zawsze potrafią poprosić. Pierwsze tygodnie w przedszkolu dla tych dzieci, których rodzice nie zadbali wystarczająco o ich samodzielność, bywają bolesnym zderzeniem z rzeczywistością, w której wszystkiego muszą się nauczyć w przyspieszonym tempie. Zdarza się, że trzylatki nie potrafią same jeść, myć rąk czy ubierać butów – nabycie tych wszystkich umiejętności naraz czasem przekracza możliwości zestresowanego malucha i pobyt w placówce staje się dla dziecka traumą.
Wyręczając pozbawiamy okazji do nauki, rozwoju, nabywania nowych umiejętności i doświadczeń.
Czasem dobrze jest pozwolić dziecku próbować czegoś nowego, nawet jeśli przewidujemy, że sobie z tym nie poradzi. W ten sposób poznaje ono swoje ograniczenia i uczy się prosić o pomoc, kiedy jest ona faktycznie potrzebna, co jest niezwykle cenną umiejętnością społeczną. Nawet jeśli obawiamy się, że coś – nasz czas, produkty potrzebne do przygotowania kolacji, odświętne ubranie, – zostanie zmarnowane, zniszczone czy pobrudzone, ostatecznie korzyści w dłuższej perspektywie przewyższą te straty. Trening czyni mistrza, jak głosi mądre przysłowie. Im częściej więc będziemy pozwalali dziecku na ćwiczenie nowych umiejętności, tym szybciej ono je opanuje. Nie ma się co łudzić, że coś przyjdzie samo, z wiekiem, że dziecko pięcioletnie samo z siebie będzie potrafiło zrobić to, z czym nie radziło sobie jako czterolatek. Każda okazja jest dobra do tego, aby pomóc dziecku odkrywać nowe umiejętności lub je doskonalić.
Wyręczając, nie dajemy też okazji do poczucia zadowolenia z siebie oraz do doświadczenia porażki.
Dziecko, które czegoś „dokona” − w zależności od wieku może to być samodzielne ubranie czapki czy też wydzierganie jej na drutach − ma szansę poczuć satysfakcję, a także poznać cenę swego osiągnięcia, czyli włożony wysiłek, wreszcie pochwalić się nim. A jeśli się nie uda, dziecko może oswajać się z rzeczywistością, w której czasem odnosi się sukcesy, a czasem… nie. Ma okazję nauczyć się znosić porażki we wspierającym towarzystwie rodziców, którzy z niewielkiej odległości obserwują poczynania potomka i są gotowi interweniować, jeśli zaistnieje taka konieczność. Najgorsze, co dziecko może wynieść z domu, w którym było często wyręczane, to poczucie, że nic nie potrafi, że nie da sobie rady, a nawet – że jest do niczego, a każda decyzja, jaką podejmie, będzie zła. Istnieje ryzyko, że wykształci się u niego syndrom bezradności, który bardzo utrudnia podjęcie odpowiedzialności za swoje dorosłe życie.
Co zatem warto robić, aby mieć w domu pewnego siebie, samodzielnego człowieka, który chce działać?
Pozwalać na eksperymenty, na odkrywanie, na marnowanie, na upadki. Dać sobie i dziecku więcej czasu, pozbyć się perfekcjonizmu, uzbroić w tolerancję dla wizji innej niż własna. A potem obserwować, jak wiele czystej radości naszemu dziecku przynosi samodzielność.
Źródło: Agnieszka Ostabczuk „ Nie wyręczaj swojego dziecka”